Jeślim na łąkach, kwiatkow tylko nie zbierała,
Anim się na wesołe Fauny zapatrzała;
Ale uczone pieśni w uściech moich brzmiały,
Te, proszę, aby po mnie na świecie zostały.
Stoicie rownym rzędem: jeszcze maluchnemi
Rączkami żem ja tu z was gałązki łamała,
A z nich długie piszczałki sobie wykrącała.
I wy, wierzby, byłyście kiedyś boginiami,
Żaby tylko koło was wrzaskliwe dukają,
Abo chłopięta rakow pod wami szukają.
Sameście sobie winny niebogi w tej mierze:
Boście wy w Palladzinym były fraucymerze,
I śpiewania, i wielkich muzyk nauczała.
Aleście wy darow jej zażyć nie umiały,
Boście się przed leda kim sławić niemi chciały.
I to was z Satyrami wprawiło w biesiady,
Bo gdy się od paniej swej nocą ukradacie,
Gdy do nich na dobrą myśl[1] i tańce biegacie,
Potkało to was od nich, co zwykło potykać
Młode od młodych, gdy się śmią do nich przymykać.
Byś był naostrożniejszym, własne dobro stracisz.
Zaraz było znać na was niecudną[3] odmianę.
Już ani, jako przed tym, oblicze rumiane,
Aniście oko miały do ludzi przestrone[4]:
Często się wam i sama Pallas dziwowała,