Na Boga, by na osła, na niego wkładamy[1],
Co sami dobrowolnie sami zadziałamy[2].
Bog nie winien; tam każdy padnie, gdzie się chyli.
Widziałeś me obory? widziałeś koszary[3]?
Jakie w nich pustki teraz! Gdy pan Bog swe dary
Raczył dawać, pełno w nich wszystkiego bywało;
Słychać było, że u was bydła odchodziły[5],
Ale kogoż te szkody dziś nie nawiedziły?
Pospolity to pożar, i na wszystkie kąty
Rozsypał się, a płuży[6] już to rok dziesiąty.
Sto obory, dziś ledwie kilkoro zostało.
Co ludziom, to też i nam; z ludźmi i śmierć miła.
Aboś chciał, aby cię kaźń[7] boska ochroniła?
Więtszy żal z wielą cierpieć; bodaj mnie samego
Od złych sąsiad wszystko złe: łacniej zły wiatr minie,
Zły człowiek radby wszystkich zgubił, gdy sam ginie.
Wiem, że dawno narzekasz na przykre sąsiady.
Zazdrość to czyni: na to niemasz inszej rady: