Coście mię w polach, coście mię w lesiech kradali[1],
Przymierze ze mną macie ani tajne doły,
Beśpiecznie nadbiegajcie, mała tu nadzieja:
Pustki i nachytrszego omylą złodzieja.
O psi, o dufna moja, o straży stateczna!
Leżcie i śpicie; żadna trwoga niebespieczna
I zamku nie strzegają[4] hajducy pustego.
Rosa dziś rano padła, trawy otrzeźwiały,
A mnie się łzami oczy tylko nie zalały.
Z rosą pasza nalepsza; lecz trudno w tej mierze
Leżą łąki zielone, okiem nieprzejrzane.
Stoją stogi sian wonnych, w pogody sprzątane;
Coż potym? kiedy niemasz, ktoby zażył tego:
Niemasz cieliczek moich, niemasz stadka mego!
Żalowi: mniej to boli, co w oczy nie kole.
Zostajcie, piękne łąki; już więcej na wasze
Pasterz Wonton bydeł swych nie pożenie pasze.
Wonton nie pasterz, już was kosą swą nie zatnie!
I ty, Pańku, bądź łaskaw, a jeśliś co chęci
Mojej zaznał, niech będę u ciebie w pamięci.
Takżeś o Bogu zwątpił? także ręka jego
Jest ścisła[6], że, co weźmie, nie ma wrocić z czego?
Lub on daje, lub bierze, za wszystko dziękować.