Strona:Skradziony biały słoń.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —

— Tak jest, panie inspektorze.
— Może pan odejść!
— Tak jest, panie inspektorze.
I poszedł.
Przez chwilę nie mówił inspektor Blunt nic, milczał, a ogień gasł powoli w jego oczach. Potem zwrócił się do mnie i rzekł łaskawie:
— Nie chcę się chwalić, nie lubię tego, ale słonia z pewnością znajdziemy.
Uścisnąłem mu rękę serdecznie, podziękowałem i czułem się rzeczywiście bardzo wdzięczny. Im więcej przypatrywałem się temu człowiekowi, tem bardziej mi się podobał, tem bardziej podziwiałem tajemniczą potęgę jego powołania.
Rozstaliśmy się. Wracałem do domu z umysłem o wiele spokojniejszym i lżejszym, aniżeli w drodze do tego zacnego człowieka.

II.

Następnego dnia zdarzenie ze słoniem było drobiazgowo opisane we wszystkich gazetach. Nie obeszło się naturalnie, bez dodatków i przypuszczeń, jakie snuli reporterzy według “teoryi” agenta X. lub Y. Domyślano się sposobu kradzieży, złodzieja i miejsca, gdzie uciekł ze swoją zdobyczą. Ni mniej, ni więcej tylko jedenaście teoryj pojawiło się owego dnia, a według wszystkich przypuszczano różne możliwości. Już ten szczegół wystarczy, aby się przekonać jak samodzielnymi myślicielami byli detektywi. Żadna z tych teoryj nie była nawet podobną do drugiej; tylko na jednym punkcie zgadzały się teorye ze sobą mia-