Wydałem okrzyk radości. Inspektor spoważniał. Spokojnie zadzwonił: — Alaryku, proszę mi przysłać kapitana Burusa!
Wszedł Burus.
— Ilu ludzi mam teraz do rozporządzenia?
— Dziewiętnastu.
— Proszę wszystkich wysłać natychmiast na południe. Niech się zgromadzą na północ od Ironville wzdłuż linii kolejowej Berkley.
— Tak, panie inspektorze.
— Każde ich poruszenie ma zostać w tajemnicy. Jeżeli który z naszych ludzi ma urlop, wezwać go do służby.
— Tak jest, panie, inspektorze.
— Może pan odejść!
— Tak jest, panie inspektorze.
Nadszedł świeży telegram.
Właśnie przybyłem. Słoń przechodził tędy 8.15 rano. Wszyscy uciekli z miasta z wyjątkiem policyanta. Przypadek zrządził, że słoń uderzył trąbą nie w policyanta, lecz o słup lampy. Padli obaj. Zabrałem kawałek policyanta, aby iść za tropem.
— A, więc słoń zwrócił się na zachód — zauważył inspektor. — Ale nie ujdzie nam bo ludzie moi są na całej linii.
Następny telegram brzmiał: