Antytemplaryuszy miała właśnie zgromadzenie, gdy słoń, wetknąwszy trąbę, przez okno, wpuścił do wnętrza strumień wody z cysterny. Kilka osób udusiło się, kilka utonęło. Agenci Cross i D’Schanguessy przybyli tu również, ale udali się potem na południe, aby słonia tropić. Okolica w milowym promieniu w przestrachu, ludzie uciekają z domów. Gdzie tylko jednak zwrócą swe kroki, spotykają słonia, kilku jest zabitych.
Chciałem wybuchnąć głośnym płaczem, tak bardzo wzruszyła mię ta relacya. Zauważył to inspektor i rzekł: — Widzi pan. Otaczamy go! zauważył jednak naszą obecność i zwrócił się na wsc ód.
Czekały nas jednak inne, niepokojąco wieści.
Następny bowiem telegram brzmiał:
Właśnie przybyłem. Słoń przechodził tędy przed pół godziną, wywołując wszędzie przestrach i przerażenie. Szalał po ulicach. Zabił jednego człowieka, który się doń zbliżył, drugi uciekł. Ogólny żal po nim w mieście.
— Teraz jest on już pewno wśród moich ludzi — zauważył inspektor.
— Nic go nie uratuje.
Nadszedł naturalnie cały szereg telegramów od agentów, którzy rozsypali się po Pensylwanii lub New Jersey. Szli za rzekomemi śladami, do których zaliczali zburzone osady, poprzewracane książki w niedzielnych wypożyczalniach i t. d.