Strona:Skradziony biały słoń.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —

knie agentów i przedstawiania w trywialny sposób pogoni tychże za słoniem. Karykaturzyści porobili rysunki, przedstawiające detektywów z lornetami w ręku, podczas gdy słoń stał za nimi i kradł im jabłka z kieszeni. Nie brakło także karykatur, dotyczących wogóle zawodu agentów. Słowem, wszędzie pełno satyry i sarkazmu.
Jednego tylko człowieka nie wyprowadziło to wszystko ze spokoju i równowagi, człowiek ten miał serce kamienne, był nim naturalnie inspektor. Bystre jego oko nie znużyło się nigdy, przezorność nie osłabła ani na chwilę. Od czasu do czasu powtarzał tylko: “Niech mówią i piszą, co chcą. Kto się na końcu śmieje, ten jest panem.”
Podziw mój dla niego wzrastał powoli w zachwyt. Byłem ciągle przy jego boku. Biuro jego od samego początku nie było dla mnie przyjemnem, stawa o się jednak z każdym dniem nieprzyjemniejszem. Ale jeżeli on mógł w niem wytrzymać, dlaczegóżbym ja nie dokazał tej sztuki? Postanowiłem więc przesiadywać w niem tak długo, jak długo wytrzymam. Przychodziłem więc regularnie i czekałem. Każdy dziwił się, jak mogę tak długo wytrzymać, mnie samemu zdawało się, że czasem muszę już uciec, ale jedno spojrzenie na mnie szefa wystarczyło, abym pozostał.
W trzy tygodnie po zniknięciu słonia zauważyłem, że trzeba podnieść flagę i opuścić miejscowość. Nagle jednak wpadła inspektorowi genialna myśl do głowy. Może to kompromis agentów ze złodziejami.
O czemś podobnem nie pomyślał dotąd nikt. On jeden! Otwarcie wyznał mi, że za 100,000 dolarów mogę tą drogą znów przyjść w posiadanie słonia.