Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

Zły humor, zła godzina jakaś mówią przez ciebie, Już jesteś zrażony! Ale to się nie godzi!
Podskarbina mówiła, zapominając o bólu głowy, poruszając się niemal gorączkowo.
— Nie mów-że tego, nie mów, ażebyś w końcu sam nie uwierzył w to co mówisz i rąk nie opuścił. Do spełnienia twojéj, gorąco i przezemnie poślubionéj myśli, myśli istotnie wielkiéj, ciebie godnéj, wszystko jest przecie przygotowane, jak nigdy nie było.
— Ale ta szlachta! — zawołał Fleming.
— Cóż może ta szlachta bez senatorów i wodzów? — odparła podskarbina. — To tłum, to fala, którą wiatr podnosi, którą słowo burzy i słowo uspokaja, byle brzmiało głośno. Senat prawie cały mamy w ręku, pewniśmy hetmanów obu, choć może inaczéj udają. Byliżby ci dali dowództwo cudzoziemskiego autoramentu.
— O które dziś sami wrzeszczą, aby mi je odebrać! — zawołał, gorzko się śmiejąc, Fleming.
— O! to są role przybrane, aby zamknąć usta krzykaczom. Tymczasem — mówiła Przebendowska — z tych krzyczących niéma ani jednego, coby się nie dał tak ująć, jak Pociej Szaniawskiemu, gdy w oczach jego zdarł owe sławne punkta, przez siebie i przez drugich podpisane.
Feldmarszałek słuchał, sparty na ręku, ale widać było że go to nie przekonywało. Patrzył roztargniony na ogień, puszczając mimo uszów argumenta, które już umiał na pamięć, bo mu je często powtarzano.
Gdy siostra przestała, znużona, ociérając czoło i cisnąc skronie, w których ból się odzywał, Fleming począł:
— Wreszcie między nami, na domiar moich niepowodzeń, powiem ci, że ja, com pracował ca-