wone, i czapkę pikowaną wysoką, choć to wszystko, pożal się Boże, niezgrabnie na nim leżało.
Podskarbina, widząc go tak niepoczesnym w polskim stroju, pokilkakroć usiłowała go nawrócić, aby się przeodział po europejsku; lecz zwykle we wszystkiém jéj posłuszny, Serwuś w téj jedynéj rzeczy się opierał, kłaniał do stóp, całował w ręce i w oczach mu łzy stawały, tak się gorąco wypraszał.
— Tak mi Panie Boże dopomóż — mówił głuchym swym i grubym głosem — ja nie potrafiłbym w tém chodzić, ludzieby się ze mnie jeszcze gorzéj wyśmiéwali. Proszę ja dobrodziéjki mojéj o miłosierdzie nademną, żeby mi nie kazała téj skóry zdzierać, bo co nie mogę, to nie mogę!
Dała mu więc pokój pani Przebendowska, sama zmiarkowawszy, iż wistocie biédak śmiészniéjby może jeszcze w nowéj odzieży wyglądał.
— To nie dla mnie! — mówił Serwuś — jak Pana Boga kocham, nie dla mnie! Wolałbym siermięgę.
Został więc w swym granatowym kontuszu i ciemno-buraczkowym żupanie na codzień, a na święta i uroczystości przywdziéwał zielony sajetowy nowy, pod spód kładąc cytrynowy pół-żupanik, wyrabiany w kwiaty, z guziczkami misternemi, do którego i pasik miał garniturowy. Najwytworniejszy strój nie byłby z niego nic innego uczynić potrafił nad to, czém był... tyczką od fasoli, jak mówiły panny. Wisiało wszystko na nim, choć nieustannie, zakłopotany, poprawiał i obciągał niecierpliwie na sobie.
Podskarbina patrzyła nań z pewnym rodzajem macierzyńskiego niemal politowania; śmiała się z niego, bo postawę miał śmiészną, ale dbała o to, aby w domu krzywda mu się nie działa, aby
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/127
Ta strona została skorygowana.