mówiąc z Polakami, choć się gorszyła Schwarzowa, gdy od niéj wątroby żądano, bo po serbsku się tak serce nazywa, choć pluła na Polaków, ciągnęła z nich niemałe korzyści i zapraszała, ukończywszy rachunki.
Tego dnia właśnie zajechał był pod Trębacza dawny zapewne znajomy, bo go Schwarz nizkim powitał ukłonem, gdy na podwórze wóz jego długi, nakształt węgierskiego, się wtoczył.
Szlachcic to był chuderlawy, mały, opalony, strasznie ruchawy, niepoczesna figurka, często jakieś w Dreźnie interesa mający.
Od niejakiego czasu zwłaszcza nie upłynął nigdy kwartał, ażeby tu nie postał. Nie gościł długo, zawijał się, kręcił, sznurkował, po mieście latał jak oparzony, przeklinając Sasów, a potém nagle pakował się, zabiérał i do domu powracał. Znano go tu pod przekręconém nazwiskiem Falbińskiego, które on słysząc, śmiał się, ale się Niemcom niém nazywać dozwalał, nie przecząc.
Falbiński ów, często bywając w Niemczech, powyuczał się był praeter propter niektórych wyrazów języka niemieckiego i do pasyi przyprowadzał Schwarza, dowodząc mu, że jego mowa była obrazą Boską.
— Jakże, proszę ja ciebie — wołał w izbie publicznie — ma to być uczciwy język, kiedy wy pana Boga nazywacie „kotem,“ a chléb święty u was „brud.“ Co? nie tak? Bezbożnicy jesteście!
To mówiąc, śmiał się Falbiński, że tak Niemcom dogodził.
Schwarz, ciekawy człek, a z powołania swego potrzebujący wiedziéć z kim miał do czynienia, starał się wybadać, jakie interesa sprowadzały tu szlachcica. Od niego samego jednak nic nie
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/131
Ta strona została skorygowana.