Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

dowiedział się o Falbińskiego i wdrapał do niego na górę.
Był to nie kto inny, jak znany nam Serwuś.
Niedarmo go zwano Proteuszem, gdyż kto go widział w pałacu feldmarszałka, a terazby zobaczył, z trudnościąby w nim poznał pokornego totumfackiego podskarbiny.
Jak gdyby, wychodząc z domu, ciężaru jakiego pozbył z siebie, Serwuś śmieléj teraz patrzył, szedł poważniejszym krokiem, minę miał mniéj pokorną, oczy mu jaśniéj patrzyły, usta się nawet do żucia nałogowego inaczéj składały. Tam wyglądał na służkę, tu mu polskie, butne szlachectwo wracało, którego stara krew nigdy zapomniéć nie może. Tak zwany Falbiński oczekiwał już nań, stojąc u wschodów wgórze, a zobaczywszy idącego, aż się z radości wstrząsł cały, zatarł ręce i doczekawszy przyjścia, pochwycił oburącz, zapalczywie ściskając, a całując przybysza na wsze strony.
Serwuś dosyć poważnie i zimno przyjął gorące pozdrowienie. Słowa nie rzekłszy, wszedł z nim do jego izdebki.
Dziura to była, któréj jedno okno brudne wychodziło w obwarowane, ciemne podwórko, i niewiele światła dawało. Łóżko ciasne i krótkie, już wyleżane i derami od koni zasłane, bo bety z niego szlachcic precz wyrzucić kazał, piérza nie znosząc; stoliczek lichy i oplamiony; dwa stołki, w kącie dzbanek i misa gliniana, w drugim tłómoki, sakwy i przybory podróżne, między któremi i próżna od bigosu faseczka widziéć się dawała — zapełniały liche mieszkanie. Podłoga nie pamiętała kiedy ją myto, ściany, pełne gwoździ, kiedy je bielono i wygładzano.
Ale szlachcic w podróży, dla oszczędności,