stanie — dodał zapalony szlachcic. — Znajdzie się i drugi Wielogłowski i Wiśniowiecki drugi, a może co lepszego od nich obu, jak Boga mego kocham!
Serwuś słuchał, żując, głowę przechylał na jednę, to na drugą stronę. Potém, niby sobie coś przypomniawszy, począł szukać za kontuszem czegoś głęboko zaciśniętego i dobył wreszcie kawał zmiętego i zbrukanego papiéru, na który szlachcic ciekawemi rzucił oczyma; ale gdy poń ręką sięgnął, nie dał mu go odrazu.
— Czarno na białém — ozwał się powoli Serwuś — oto tu stoi, co sobie zamierzył ten zdrajca Fleming. Wiedzą o tém tylko adepci, inni domyślają się. Trzeba aby o tém cała rzeczpospolita wiedziała.
Falbiński powtórnie rękę wyciągnął, gdy Serwuś zwolna papiér rozglądał i prostował.
— Rzecz to nienowa — mówił — pięć już lat temu gdy ją spisał Fleming, a dwadzieścia może, gdy ja obmyślił, i do dziś dnia przy tém stoi.
Na karcie, którą rozwinął, u góry czytał Falbiński:
„Projekt, jak tron polski dziedzicznym uczynić i prawdziwą wolność w tym kraju zaprowadzić.“
— Smaczny kąsek! — rzekł, chciwie się napiérając papieru, szlachcic. Źrenice mu się rozpaliły i twarz cała czerwieniła. — Infamia! — mruczał — horrendum! Prawdziwie saską wolność chcą u nas zaprowadzić. Wiémy jaka ona jest! Sic volo, sic jubeo, a niepodoba ci się, na chléb i na wodę między cztéry mury! medytuj o marnościach świata tego. Ale się to nie uda.
Czytali tedy kawałkami półgłosem.
Projekt widocznie ułożonym był za konsystencyi wojsk saskich w Polsce, ale tak samo cudzo-
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/136
Ta strona została skorygowana.