warzysze. Ja cię, mój Połubiński, znam z Wilna od smarkacza, mam do ciebie słabość, boś był zawsze poczciwym kolegą i weredykiem; kłamać nie umiałeś.
— Bóg mnie skarz — wtrącił żywo pan Paweł, bijąc się w piersi z całéj siły — tegom się i nie nauczył. Dysymulować człek zawsze musi, ano w sercu... czysto!.
— Ja ci téż wierzę — ciągnął Przebendowski — i od czasu jakeśmy się tu przed parą laty spotkali i rozgadali, nie kryję nic przed tobą. Ale kto ciebie wié! może to i źle? Tyś poczciwy, a ludzie niepoczciwi na złe ciebie używać mogą. Mów ty mi szczérze, kto cię tu posyła? poco jeździsz? co tu porabiasz? Ja widzę że się kręcisz, ano spełna nie wiem...
Połubiński (tak się zwał przerobiony na Falbińskiego przez Niemców szlachcic), posłyszawszy to pytanie, plasnął w ręce, ale mu twarz zapłonęła rumieńcem.
— A to dobre! — zawołał — to dobre! Albo ja ci nie mówiłem, że jeżdżę za naszą sprawą szlachecką?
— Ba! rzekł Serwuś zwolna swym grubym głosem — ba! za szlachecką sprawą, a z czyjąż naprawą? Słuchaj-no, nie buńducząc się. Oba my kość z kości szlachta jesteśmy, naszych dobrze znamy. Nasza szlachta swobodę swoję kocha i bronić jéj gotowa, ale między nią ładu niéma. Zawsze któś starszy rej wodzić musi, choć wkońcu czasem, jak Górzyński, szlachtę sprzeda. Bliższa ciała koszula, niż kaftan. Mów ty mnie, kto za tobą stoi?
Połubiński zmieszał się i zżymnął.
— Kto ma stać? nikt! nasza szlachta i po wszystkiém! Za kogo ty mnie masz?
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/139
Ta strona została skorygowana.