ładu dobili, bez pańskiéj kurateli, bo panowie nas wkońcu sprzedadzą.
Zwrócił się do Połubińskiego.
— Słuchaj-że, poczciwy Pawle — zakończył głosem nakazującym. — Mów prawdę, kto cię posyła? hę? szlachta, mówisz? A któż tam jéj głową? Gadaj! Ja się przed tobą nie kryję i tyś się téż przedemną taić nie powinien.
Pokorny Serwuś zwolna teraz doszedł do takiego tonu, iż jak instygator winowajcę, badał szlachcica. Z nich dwóch on czuł się silniejszym i był téż nim wistocie.
— Cóż-bo ty mnie nie wierzysz i w jakiémś podejrzeniu masz, czy co? — krzyknął Połubiński. — Toby dopiéro pięknie było! Cóż ty mnie za zdrajcę masz?
Serwuś stanął z uroczystą miną.
— Nie gorącuj się — rzekł zwolna — ja twojemu sumieniowi wierzę, ani słowa, ale przeto że szparki jesteś, wziąć cię w garść łatwo. Kat-że wie, czy kto z twojéj gorącości nie korzysta? Gadasz o szlachcie. Jużci nie ty, choć z kniaziów Połubińskich, ale ubogi i w dorobku, wykierowałeś się na wodza w województwie i swoim sumptem rzeczpospolitą chcesz salwować. To nie może być. A jak nie ty wodzem i za tobą stoi matador, pokaż go... niech wiém!
Paweł się zmieszał mocno.
— Otóż widzisz — skręcił nagle — jeśli nie za zdrajcę, to mnie masz, z pozwoleniem, za cztéry litery.
Wybuch ten nie wstrzymał wcale Serwusia, który go poklepał po ramieniu.
— Ino się nie gorącuj — powtórzył. — Ja cię mam za poczciwego i nie mówię, żebyś był z rozumu obrany; aleśmy wszyscy łatwowierni, sła-
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/141
Ta strona została skorygowana.