Nikt jéj nie szanował, lecz wielu się nią na parę godzin zachwycało.
W téj chwili piękna jeszcze Marynia była cala w swém zamęźciu, w tém księztwie, które miała pozyskać (i wprędce utracić). Szło jéj o to, aby jeszcze mocny Fleming, jeszcze znacząca podskarbina, nie posądzili jéj, z powodu Lubomirskiego, o związki z Vitzthumami; obawiała się wszystkich. Przybywała więc tu się wkupić czémś w łaski, nietylko dla siebie, ale dla brata Bielińskiego, któremu swatać chciała dorastającą właśnie córeczkę pani von Spiegel, Kasię, przyznaną i wyposażoną przez króla. Spieglowéj zaś przypodobać się i pozyskać ją sobie nie było można, nie zalecając się pani podskarbinie.
Więc choć dla swojego Lubomirskiego, krewnego zięcia Vitzthumów, skarbiła sobie dobrą wolę hrabiny, a zarazem domu feldmarszałka zaniedbywać nie chciała.
Wpadła do salonu Denhoffowa, jak fryga. Pozdrawiając na wszystkie strony, okręcając się, śmiejąc, pytając i odpowiadając po drodze, wdzięcząc się i uśmiéchając do wszystkich, dobiegła do krzesła podskarbiny, coś jéj zaraz żywo poczynając szeptać do ucha. Uściskała z czułością zbyt wielkąby miała być szczérą, tę najukochańszą swą Aurorkę, zerwała się potém parę razy do innych pań, siedzących wkoło, słowem wniosła z sobą zamęt, burzę, zawieruchę, ale zarazem wesołość, ożywienie, zajęcie.
— A! moja ty droga podskarbinko, moja złota, kochana — poczęła, nachylając się jéj do ucha mała filutka, któréj oczy już biegły gdzieindziéj. — Co ja ci powiem, co ja ci przynoszę!.. Jestem cała wzburzona! Ta Vitzthumowa, niegodziwa, intrygantka, wystaw sobie...
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/154
Ta strona została skorygowana.