to szczęście osobiście być znajomymi pani Bielińskiéj i otrzymali zaproszenie. Starosta już nie po raz piérwszy bywał na takich festynach, więc mu tu już nic się tak dziwném nie wydawało. Ale Dziubiński, domator, którego sprawa kręta przypędziła aż do Saskiéj stolicy, gwoli pozyskania protekcyi, choć się znajdował raz na Saskiéj kępie, gdy król szlachcie tam wyprawiał biesiadę wielką, o takich czarach, jakie tu spotkał, nie miał pojęcia.
Wino téż, którego skosztował, a które naléwano nieustannie, pilnując aby nikt się nie ważył z próżnym stać kielichem, smakowało przedziwnie. Węgrzyn był stary, słodki razem i mocny, dający się pić cudownie, ale zdradziecki. — Upajał on nie gwałtownie, brutalsko napastując, ale wciskając się powoli do mózgu, napełniając głowę jasnością i weselem, czyniąc człowieka najprzód niezmiernie szczęśliwym, nim go zrobił strasznie głupim.
Zdawało się iżby dziécięciu nie zaszkodził, a usta niewieście nie wzdragały się od niego. Wkrótce jednak skutki się okazywać zaczęły; wesołość stawała się niepohamowaną, poufałość nadzwyczajną, kochanie się wzajemne niezmierném. Króla „dobrego“ obstępować wszyscy zaczęli. Lecz poruszając się, każdy uczuł, iż ten niepoczciwy węgrzyn jakby nogi poodrębywał. W głowie jeszcze było dosyć jasno, w sercu wesoło, w duszy promienno, a ruszyć się z miejsca zaledwie było można z trudnością. — Ruszano się jednak, chwiejąc się i śmiejąc, aby bliżéj dobrego króla zobaczyć. Król pił, pił straszliwie, a nietylko pił, ale do picia zmuszał. Któżby panu odmówił?
Dziubiński sumiennie, choć nieco opodal stał,
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/16
Ta strona została skorygowana.