Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

by się po drodze okazya trafiła, pownieneś ludziom obałamuconym otwiérać oczy.
Podskarbina, przed którą z głową spuszczoną stał dotąd nieruchomy, jak zawsze, nieśmiały i skonfundowany majestatem jéj Serwuś, ujrzała nagle, z podziwieniem, tak nadzwyczajną w nim zmianę, że zpoczątku oczom swym prawie wierzyć nie chciała, a wkońcu ogarnęła ją niemal trwoga. Posądziła go, że biédny chłopak zwaryował.
Serwuś, którego nigdy w życiu takim nie widziała, odprostował się, oczy podniósł, twarz nabrała niezwykłego wyrazu, niepojętego dla niéj. Stał się jakby innym zupełnie człowiekiem. Widoczném było, że w nim zagrała poruszona nagle sprężyna jakaś — nieznana.
Stał niemy jeszcze, drżący, ale patrzył na mówiącą tak śmiało, dziwnie, zuchwale prawie, że biédnéj niewieście zrobiło się trwożno. Ona, co się nie zwykła była lękać niczego, ulękła się téj metamorfozy niespodzianéj, dokonanéj w jéj oczach, jakby dotknięciem różczki czarodziejskiéj.
— Ale co acanu jest? co acanu jest? — zawołała.
Serwuś patrzył, usta mu się poruszały ciągle, a wyrazu wymówić nie mógł. Widocznie wałczył z sobą i pot kroplisty występował mu na pofałdowane czoło; twarz stała się może brzydszą niż była zwykle, lecz jaśniała teraz inteligencyą i energią, do najwyższego podbudzoną stopnia.
— Ja... ja — wybąknął naostatek Serwuś — ja tego uczynić nie mogę!
Podskarbina osłupiała. Nie umiała odpowiedziéć. Całą jéj uwagę ściągał tu człowiek inny,