który się zjawił nagle przed nią, istota nieznana jakaś, silna ze słabéj i politowania godnéj, rozwinięta w oka mgnieniu.
— Co acan mówisz? — zawołała.
— Ja tego uczynić nie mogę! — powtórzył, łykając i głową rzucając, jak obłąkany, Serwuś — nie mogę!
Podskarbina milczała przestraszona.
— Niech mi pani każe iść na stracenie, życie dać, kazać się porąbać w sztuki: pójdę, ani drgnę; ale podpatrywać swoich, donosić, nie! to nie może być, nie mogę! Zginę, a tego nie zrobię!
Przebendowska jeszcze dobrze nie zrozumiała. Serwuś przychodził do przytomności i ośmielał się coraz więcéj.
— Ja... jabym za panią życie dał — dorzucił głosem wzruszonym — ale zdradzać swoich braci i do spisku na wolność rzeczypospolitéj się zaciągać, tego ja nie mogę. Niech mnie ubiją! Nie, nie!
— Jakto przeciwko rzeczypospolitéj? — poczęła dopiéro, budząc się niby, Przebendowska, uczuwszy, co w tym człowieku zadrgało i mówiło. Twarz jéj gniéwem się poruszyła. — My chcemy ratować, nie gubić rzeczpospolitą. Ja przecież kraj ten kocham niemniéj od acana. Masz chyba głowę obałamuconą tą waszą tak zwaną swobodą szlachecką, która jest tylko anarchią, nieładem, wyzyskiwaniem ubogich przez możnych. Co się acanu stało? Opamiętaj się! Wolicie więc wszyscy miéć tysiąc panów, którzy wami rzucać i cisnąć was będą, niż jednego, coby rządził łaskawie i sprawiedliwie?.. Co acan mówisz? co się wam stało? ja nie poznaję acana; jam go jeszcze nigdy takim nie widziała. Cóż to za ferwor tak nagły? — kończyła podskarbina.
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/164
Ta strona została skorygowana.