nie może być, to nie może! Nasza respublika tyle set lat była wolna, żebyśmy ją zabijali sami i grzebali! żebym ja do tego rękę przykładał! Toć lepiéj umrzéć, lepiéj umrzéć! — wołał, zapalając się znowu, Serwuś.
Podskarbina przerażona była. Patrzyła na niego. Zapał, z jakim mówił, przejął ją i politowaniem i szacunkiem razem. Załamała ręce.
— Takich jak acan jest tam pewnie tysiące! — zawołała z boleścią. — Sam Bóg nawet nie może ocalić tych, co ocalonymi być nie chcą! O biédni, nieszczęśliwi, zaślepieni!
Słysząc to, Serwuś poruszył się bardziéj jeszcze. Nagle jak stał przed panią, tak padł na kolana, do nóg się jéj schylając.
— Niech mi pani moja, dobrodziéjka najłaskawsza, przebaczy! — zawołał, ręce składając — i albo odpędzi, to pójdę precz, pójdę za kraj świata, choć mi obojga państwa żal będzie, albo niech mi pani zawierzy i listy da. Listy odniosę wiernie. Bóg świadkiem duszy mojéj!
Uderzył się w piersi.
Dobréj, litościwéj kobiécie żal się go zrobiło; coprędzéj kazała mu się podnieść z ziemi i wstała z krzesła poruszona.
— Dosyć-że już tego — rzekła — dosyć! Miéj acan rozum, panie Serwacy. Ja już od acana niczego nie żądam. Idź, proszę, idź!
— Jak mi pani listu nie powierzy — rzekł — no, to pójdę precz, regestra i kasę zdawszy; to będzie znakiem, że już wiary nie mam. A pocóż ja tu wtedy potrzebny?
Łzy mu się z oczów puściły. Podskarbina, uspokajając go, rękę mu położyła na ramieniu.
— Jutro pojedziesz z listem do Pociejowéj — rzekła. — Uspokój się acan, wierzę mu i więcéj
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/166
Ta strona została skorygowana.