gałgańskim koniu tłuc, pojedziesz ze mną. Na wozie miejsca dosyć, choć na trzech, ciężaru mu wiele nie przyczynisz, a będziesz moim zbawcią i dobroczyńcą, bo mnie nieznanemu podróż samotna obcym krajem i bez tego ich szwargotu dojadła tak, żem gotów do nóg ci paść, abyś jechał ze mną.
Prośba ta i dla Serwusia była nie do odrzucenia; jednakże namyśléć się potrzebował, nim ją przyjął i nie przystał odrazu.
Połubiński ze złożonemi nalegał rękami, od drzwi zachodził, nie puszczał, błagał, zaklinał, dopóki choć warunkowéj nie otrzymał obietnicy. Ofiarował się nawet, gdyby tego była potrzeba, dzień i dwa oczekiwać na towarzysza.
Sumienny wielce we wszystkiém, Serwuś, choć gotów był się puścić z Pawłem, sądził że tego bez pozwolenia i wiadomości podskarbiny uczynić nie może. Zawrócił więc zaraz do domu. Tu znalazł już list gotowy, piéniądze na drogę i panią, która z dosyć surową twarzą, milcząca, wyszła mu je doręczyć sama.
— Jedź waćpan dziś, jeżeli możesz, najdaléj jutro — rzekła. — Do mojego męża wstępować niéma potrzeby. O liście, który wieziesz, nikt wiedziéć nie powinien. Oddasz go acan do rąk pani hetmanowéj, a to tak, ażeby przy tém ludzi nie było i plotki z tego niedorzeczne nie urosły.
Serwuś, który dnia tego znowu stał się pokornym, milczącym i nieumiejącym trzech zliczyć, na wszystko odpowiadał „tak,“ a wkońcu tylko, jąkając się i żując, oświadczył, że mu się trafiała okazya, zatém i piéniędzy tyle potrzebować nie będzie.
Podskarbina patrzyła nań z uwagą, widząc
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/171
Ta strona została skorygowana.