Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

woływać, chociaż chwiał się. Parę razy go ktoś odprostował, Dziubiński zaś przypisywał potknięcie się niepewnemu gruntowi ogrodu, po którym stąpał, a nie sobie. Szedł daléj, ale twarz jego śmiertelną się okrywała bladością. Kociełł téż, usiłując przepić Sasów, zciął się straszliwie.
Obstępywano króla tak jakoś coraz cieśniéj i bliżéj, ze Denhoffowa własnoręcznie odpychać musiała. Dziubiński czul w sobie wzrastającą miłość dla króla; chciał miéć to szczęście koniecznie, by pochwycić połę jego złocistéj sukni i na niéj gorący pocałunek wycisnąć. Sunął więc z kielichem, rozgarniając stojących na drodze. Wtém popchnął go ktoś, a choć Dziubiński krzyknął: — Sta pes! — tak niefortunnie pochylił się naprzód, iż salwując się od upadku, rzucił się na króla, popchnął go, a co gorzéj, swą szlachecką nogą ogromną nastąpił na palec Augusta, historyczny ów palec, na który król cierpiał od czasu karuzela, gdy się kochał w podstolinie, późniejszéj księżnie cieszyńskiéj.
Król odepchnął go z taką siłą, że Dziubiński byłby nawznak poleciał niechybnie, gdyby nie ciasno otaczający ich tłum. Oparł się zaraz o Gałeckiego, i stało się, co się dzieje, gdy dzieci z kart stawiają sobie rzędy figur, na które dmuchnięcie wszystkie odrazu obala. Tu tylko nie padł nikt, ale zachwieli się aż do ostatniego wszyscy, taką król się miał w ręku. Dziubiński wino rozlał i w głowie mu jasne koła jakieś latać poczęły. Król syknął z bólu, ale przy upojeniu nic dał on mu się czuć tak bardzo. Dziubiński był w rozpaczy; chciał koniecznie majestat przepraszać, ale go nie dopuszczono.
Była-to chwila właśnie, gdy wspaniały fajerwerk puszczono z cyfrą króla, a że Dziubiński