wi się stał nieznośnym. Zwykła jego buta i zuchwalstwo winem się spotęgowywały do najwyższego stopnia. Król, wyrywając się z uścisków, trochę nadąsany, zażądał jechać, feldmarszałek nie puszczał.
— Bracie! — zawołał na głos — kwita z przyjaźni, jeżeli mi nie dotrzymasz placu[1].
Na twarzy pańskiéj błysnęło coś, jak piorun. Denhoffowa zabiegła, zasłaniając, odpychając, usiłując obronić pana, którego gniéw był straszliwy. August widocznie się trzymał na wodzy, a Fleming napadał go, jak szalony.
Gdy Denhoffowa stanęła naprzeciw niego, nie puszczając, feldmarszałek chciał ją uściskać. Ledwie mu się wyrwała, ale nie zapobiegła temu, ażeby jéj nie pogładził pod brodę, nazywając ją imieniem, którego powtórzyć niepodobna. Dodał tylko dla złagodzenia: „dobra“...
Denhoffowa musiała się rozśmiać głośno, aby zagłuszyć wykrzykniki.
Hrabina Vitzthumowa promieniała radością, król bladł i wyrywał się do jazdy. Fleming stawał się coraz natarczywszym, a ci, co znali Augusta, wiedzieli że jeśli natychmiast nie wyjedzie, skończyć się może widowisko tragedyą jaką straszną.
Przypomniano sobie los van Tinena.
Udało się połączonym usiłowaniom Denhoffowéj i kilku osób, które otoczyły króla, wyrwać go z pod namiotu. Spostrzeżono jednak że się zaledwie mógł na nogach utrzymać, a wołał głosem nakazującym:
— Konia!
- ↑ Historyczne.