Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

W tym stanie ani siąść, ani jechać zdawało się niepodobném. Koniuszy Racknitz począł błagać króla, aby siadał do powozu, ale gniéw wrzał już w piersi Augusta: pchnął go tak silnie, że Racknitz omało nie upadł. Król krzyknął powtórnie:
— Konia!
Rzuciła się Denhoffowa, błagając aby z nią jechał; odpowiedział jéj po francuzku głosem drżącym:
— Proszę mi dać pokój. Znam mojego konia, proszę się o to nie troszczyć.
To mówiąc, wdrapał się na wierzchowca król, ale gdyby go nie podchwycił Racknitz, upadłby był na drugą stronę. To go we wściekłość niemal wprawiło: spiął konia ostrogami i poleciał galopem, a za nim i otaczając go, co żyło, wyścigało się.
Zmęczona Denhoffowa padła do karéty i goniła za nim aż do Drezna. Próbowała dosiąść konia, lecz już jéj sił brakło.
Ta ucieczka króla, która dla znających go miała znaczenie, Fleminga bynajmniéj nie zmieszała. Ponieważ za Denhoffową damy się wynosić zaczęły, a służące i panny garderobiane zostały tylko, on i jego towarzysze pochwytali je do tańca, kazano grać muzyce i nuż w skoki. Podskarbina Przebendowska, napróżno usiłując brata powstrzymać, zrozpaczona uciekła, aby na to nie patrzyć. Naówczas podkomorzemu Dziubińskiemu trafiło się nieszczęście znowu. Był już mocno rozweselony, gdy się to stało, i oparłszy się o drąg, na którym namiot był rozpięty, takt nogą wybijał, śmiejąc się a ciesząc, że do takiéj wesołości szalonéj doszło.
Widząc go w tym błogim stanie, pan Serwacy Przebendowski, który tak jak nic nie pił i miał