w obrzydzeniu pijatykę, stał przy nim, aby wrazie jakiego wypadku przyjść w pomoc, gdyż i głowa i nogi niepewne były.
Dziubiński się cieszył, a radość swą głośno wynurzał na intencyą Przebendowskiego, w sposób nader wyrazisty.
— Ale to mości dobrodzieju te Sasy! niechże ich licho porwie! — wołał. — Flegmatyczne to, flegmatyczne, a jak pot poczują, jak diabły się noszą! Ani na majestat, ani na nic nie mają uwagi.
Feldmarszałek, który się kręcił po namiocie sam, bo mu się ostatnia pokojówka panny Hülchen z rąk wyrwała, zobaczywszy Dziubińskiego, zbliżył się do niego i zaczął po polsku.
— Kochanie! jakże się zowiesz? zapomniałem — chodź w moje objęcia, niech w twéj osobie uścisnę rzeczpospolitą całą i szlachtę, którą pasyami kocham...
— Podkomorzy Dziubiński! — zawołał, rekomendując się i kłaniając, Gintowt.
— Pasyami, powiadam ci, kocham szlachtę polską — wołał Fleming — ale to jest miłość bez wzajemności.
Gintowt się rozśmiał.
— Chodź i przetańcujmy ze sobą! — dodał Fleming. — Powróciwszy do Polski, opowiész tam, jakiego my dobrego króla mamy i jaki poczciwy z kościami ten Fleming, na którego kalumnie rzucają.
Dziubiński, który nogi miał nie do tańca, a w téj chwili jakby kto do nich ołowiu ponaléwał, znalazł się w najtrudniejszéj w świecie pozycyi. Odmówić feldmarszałkowi nie godziło się, mogło to wpłynąć na sprawę z Ogińskimi; pójść z nim w taniec i wywrócić się, groziło fatalnemi
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/49
Ta strona została skorygowana.