gdy feldmarszałek do niego przystąpił i poprowadził do okna.
— Słyszałem, ni fallor — rzekł — że asindziéj masz proces o zajazd z Ogińskimi; da się to pokombinować. Słyszałem téż że używasz słusznego wpływu między bracią szlachtą; użyj-że go asindziéj na dobre.
Spojrzał mu w oczy, Dziubiński zbiérał się na odpowiedź i już rękę podnosił, którą miał wyrazom dodać waloru, gdy Fleming począł mówić daléj:
— Hetmanowie chcą, jak bywało, wywiérać nad krajem prepotencyą swoję i królowi królować, a szlachtę dusić i nękać. Podnoszą tedy krzyk wielki przeciw komendzie, którą mnie oddali, a nie idzie im o komendę, tylko o asygnacye i hiberny, od których ich odsadziliśmy. Chce się im do dawnych prerogatyw powrócić. Wierzcie mi, ja was bronię. Znowu tedyby przyszło do tego, że pan naraziłeś się, dajmy na to Pociejowi, to cię zajedzie, objé, wpakuje żołniérzy i zmusi, abyś jego piosenkę śpiéwał. Hę?
Dziubiński odezwał się żwawo:
— Niech Bóg uchowa, abyśmy do tego stanu powrócić mieli.
— A tymczasem — mówił Fleming — agitują po powiatach przeciw mnie rzekomo, wistocie przeciwko wam. Szlachta obałamucona clamor podnosi z nimi i za nimi.
Spojrzał na podkomorzego, który brwi miał ściągnięte mocno i z nadzwyczajną atencyą przejmował się tém, co mówiono.
— Chcesz powracać do domu? — kończył Fleming.
— Muszę, muszę, żniwa za pasem — zawołał Dziubiński — żonisko sobie rady nie da.
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/55
Ta strona została skorygowana.