słany, instynktem jakimś trafił Serwacy do powozu, którym przyjechali. Wprawdzie we wnętrzu jego już się był woźnica układł i chrapał, ale go się dobudzili; wyprawiono go pod wóz, a podkomorzy, wdrapawszy się do środka, Bogu podziękowawszy iż go salwował, padł, stękając, na siedzenie.
Ostatnie słowa, któremi dzień ten niefortunny zakończył Dziubiński, były:
— Niech deresza tego diabli biorą; jutro do domu nieodmiennie. Dosyć téj rozpusty.
Poczém przeżegnawszy się, zasnął.
Ostatnia téż to była większa zabawa roku tego w Dreźnie, bo o pomniejszych, codziennych, wspominać niepodobna, ani ich zliczyć. Królowała jeszcze Denhoffowa, chociaż bystrzejsze oczy już upatrywały w królu pewne znużenie. Sama jéj powolność, zabiegliwość, akomodowanie się Augustowi zbyteczne, w którém rachuby więcéj było, niż serca, nudziły go. Bielińscy jednak zawsze najlepszych byli nadziei i korzystali z łask pańskich, które dotąd szérokim płynęły strumieniem.
Fleming naturalnie zajmował miejsce i w Moritzburgu w otoczeniu króla, uważano jednak że Maurycy, syn króla, przyćmiéwał go nieco. Króla otaczali ciągle on, Vitzthum, Friezen, kręcił się nawet Watzdorf, słowem feldmarszałek mniéj już był na piérwszym planie.
Kilka razy król się zbliżył do niego, zagadał uprzejmie, rozśmiał się, a był tak łaskaw, że zdala patrzącym wydało się to prawie groźném.
Ale nauczono się już z doświadczenia, iż znakiem poprzedzającym niełaskę była tu zawsze rosnąca serdeczność i dobroć; tak było z Beistlingerem, tak z innymi. W wigilią uwięzienia
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/64
Ta strona została skorygowana.