w przedpokoju usłyszała hrabina głos męża. Dała znak ręką zięciowi, aby przerwał rozmowę.
— Idź do żony — odezwała się — odpocznij. Vitzthum wraca dziś wcześniéj, musiał przegrać. Będę go łajała, nie powinieneś być tego świadkiem.
Lubomirski posłuszny skłonił się, pocałował hrabinę w rękę i wybrał się natychmiast z pokoju, tak że w progu spotkał hrabiego, który szedł w sukni rozpiętéj, z włosami rozrzuconemi, kwaśny i jakby znudzony. Milcząco pożegnał zięcia wymykającego się i jak winowajca wszedł do żony. Zaledwie dotknąwszy ustami jéj ręki, padł, ziéwając, na krzesło
Vitzthumowa stanęła naprzeciw niego, przypatrując mu się bacznie.
— Wiele przegrałeś? — spytała łagodnie.
Vitzthum ruszył ramionami.
— Ale, proszę cię!
— Nie tak wiele, jakby z mojéj głupiéj miny wnosić można — rzekł. — Nie szło mi o wygraną.
— A o cóż?
— Żem téj ślepéj fortuny nie mógł zwyciężyć — mówił Vitzthum. — To upokarzające! Raz po razu bili mnie, kto chciał. To nieznośne!
— Gdy gra nie idzie, trzeba od gry odejść — rzekła łagodnie hrabina.
— Dobrze to mówić, ale gdy się gra...
— Ja grywam i tak robię. Wygrałam 50,000 talarów i przestałam nazawsze — rzekła hrabina.
— Zapewne! — począł, wyciągając się w krześle Vitzthum. — Ty! ale na Boga. nie wszyscy mają twój rozum, zimną krew i takie panowanie nad sobą. Nie każdemu dane być tak doskonałym.
— O pochlebco! — pogroziła hrabina.
— Czysta prawda! — ziéwnął Vitzthum.
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/82
Ta strona została skorygowana.