swojego dobroczyńcę donosił królowi prawdziwe i fałszywe plotki.
Chciał z nim król i teraz mówić o nowém sali przybraniu, o którem właściwiéj było naradzić się z Pöpelmannem lub Lougelune’m, czy téż dekoracya była tylko pozorem do cichéj rozmowy w innéj sprawie... Można się było domyślać różnie. Dosyć że Watzdorf w porannéj godzinie na króla w pustéj sali redutowéj oczekiwał.
Świetna i wspaniała sala, gdy ją wieczorem siedem kryształowych olbrzymich świéczników, w których do pięciu tysięcy świéc jarzących gorzało, obléwało blaskiem, odbijającym się w ogromnych zwierciadłach weneckich, niemniéj pięknie wyglądała teraz po dniu, ze swą estradą podwyższoną dla króla, rodziny jego i dworu, z galeryami u góry, z przejściami bocznemi dokoła, z olbrzymim kominem, którego dwie nisze boczne, zaciszne, osłonięte służyły dla par, chcących się ukryć przed oczyma tłumu i poszeptać z sobą pocichu. Było to zwykłe wśród wrzawy miejsce schadzek zakochanych — jeżeli ówczesne miłostki kochaniem nazywać się mogły.
Oddzielona balustradą przestrzeń, dla pospolitych gości i spektatorów przeznaczona, którzy dworowi nawzajem za widowisko służyli — ciągnęła się w głąb, daleko. Ztąd mogli się ci, co do dworu zbliżać się nie mieli prawa, przypatrywać Olympowi i podnieść oczy na Jowisza.
Przez pootwiérane drzwi widać było daléj jeszcze pokoje do gry przeznaczone i salę audyencyonalną przytykającą, która czasu reduty zmieniała się na jadalną. Tu, przy osiemnastu stołach, zastawionych z monarchiczną wspaniałością, król przyjmował swoich i obcych, Sasów, Polaków i mnogich ciekawych wędrowców,
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/91
Ta strona została skorygowana.