Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

którzy ściągali na dwór jego, dla oglądania przepychu, jakiemu równy w Paryżu tylko widziéć było można. Wielu téż z nich cisnęło się z nadzieją, że August, posługujący się chętnie obcymi, zaliczy ich do dworu swojego. Sale, pokoje, estrada, galerye, wszystko to teraz stało milczące, ciche, puste, a chociaż na wielkim kominie, spodziéwając się króla, ogień rozpalono — chłód zimowy murów starych dawał się czuć w rozległéj i wysokiéj sali. U drzwi jéj jednych kręciło się kilku sług dworskich, jak gdyby oczekując rozkazów; hrabia Watzdorf roztargniony przechadzał się po téj części sali, która balustradą dla dworu była oddzieloną.
Słudzy, zdala mu się odedrzwi przypatrujący, ukradkiem sobie pokazywali palcami ze śmiészkami tego, którego nie przestano przezywać bufonem i mansfeldzkim chłopem, chociaż został hrabią.
Watzdorf niewiele się odmienił przez te lata. Powierzchowność zawsze była dosyć odstręczająca, prawie śmiészna, ale jéj nieco pewności i poczucia siły przybyło. Grubiaństwo dawne przybrało w nim ton rozkazujący i lekceważeniem trąciło. Ubogi człeczyna, zapomniał znać o pierwotnym swym stanie, dobiwszy się tak wysoko; mógł nawet sądzić iż wywyższenie winien był przymiotom których nie miał wcale. Zapomniał co kosztował Fleminga i choć mu się kłaniał jeszcze ze strachu, gotów się już był z nim mierzyć i walczyć. Użyty za narzędzie, nie widział iż był niém w nowych tylko rękach.
Postać niezgrabna Watzdorfa nie wyszlachetniała wcale, została mu taż sama głowa grubo wyciosana, rysy pospolite, niekształtne, figura przysadzista, twarz czerwona, nabrzmiała, małe niespokojne oczy i wyraz napół rubaszny, pół-