chęciach, feldmarszałek winien wszystkiemu — odezwał się Watzdorf. — Zbyt wiele ma powolności dla panów senatorów, a nadto zaufania w sobie. Niestety, feldmarszałek starzeje! — dodał, wzdychając.
Król ciągle pilnie się w niego wpatrywał i słuchał z ukontentowaniem widoczném.
— Ani sobie, ani mnie przyjaciół przez tę powolność nie pozyskał — odezwał się. — Zewsząd mnie dochodzą wieści, że go nienawidzą.
— Gdyby był, wedle woli i rozkazu waszéj królewskiéj mości, wystąpił żwawiéj, uprzedzając ten spisek haniebny — rzekł rezolutnie Watzdorf — wszystkoby dziś już stało inaczéj.
Nastąpiło krótkie milczenie. Król, napatrzywszy się Watzdorfowi, którego mina śmiészna z dosyć roztropną mową się nie zgadzała — rzucił okiem po sali. Potém, szepnąwszy cóś do ucha hrabiemu, powiódł go ze sobą ku rogowi i tu zatrzymał się z nim, cicho cóś pomrukując, więcéj słuchając i badając, niż mówiąc sam. Watzdorf stłumionym głosem opowiadał żywo, ruchami rąk niezgrabnemi pamagając bałamutnéj wymowie. Czoło króla obléwało się chmurami. Na ostatnią opowieść hrabiego nie odpowiedziawszy nic, zerwał rozmowę i dodał nagle:
— Proszę cię, Watzdorf, myśl mi śpiesznie o piéniądzach. W téj chwili to rzecz główna. Wiész, ofiarują mi za bezcen rubin, jakiego drugiego żadna korona nie posiada, żaden skarbiec, ani paryzki, ani wiedeński. Miéć go muszę. Jutro mi go może kto pochwycić. Dobrzeby było nawet kupca, który z nim przyjechał do Lipska, zatrzymać pod jakim pozorem, albo go miéć na oku, by się nie wyrwał. W Berlinie go nie ku-
Strona:Skrypt Fleminga I.djvu/97
Ta strona została skorygowana.