Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

— Któż wié?
— Najordynarniejsza w świecie skoczka. Pośmieje się z niéj, ale długo nie zatrzyma.
— Ja ci powtarzam, któż wié? Byłam pewna że się zainteresuje.
Poczęły szeptać cóś cicho i śmiać się.
— Trzeba wszystkiego próbować — zakończyła piérwsza.
Królowi się właśnie Friesen nastręczył, który w sprawach kobiécych bywał zawsze najlepiéj świadomym.
— Friesen — zagadnął August — co za licho ta Bettina z baletu? Dziéwczę ogniste!
— A! Bettina! — rozśmiał się wielki sokolniczy. — Bettina! sławna z tego, że nikt nad nią śmielszym i bardziéj wyszczekanym być nie może, nawet mężczyzna. Czasem się przed nią rumienią starzy wyjadacze.
Elle est très piquante! — dodał król po francuzku.
— Ulicznica! — rzekł Friesen z pogardą. — To strawa dla podniebień, co do ostrych potraw nawykły.
— Lub dla tych, które smak straciły, bo to może obumarłe podniebienie rozbudzić — rzekł król.
Mały Friesen z uszanowaniem, ale ze złośliwością pewną popatrzył na króla. Wtém Vitzthum, w stroju doży weneckiego, przysunął się.
— A ty znasz Bettinę z baletu? — spytał król.
— Widziałem ją; żwawe stworzenie i zabawne — rzekł Vitzthum.
— Słyszysz, Friesenie?
— Ordynaryjna! — rzekł sokolniczy.
— Z wyrachowaniem — odezwał się Vitzthum. — To u niéj jest sztuką. Umié być, jaką zechce.