Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

— Zawołać ją na wieczerzę w małém kółku! — szepnął August.
— Uszy zabolą — rzekł Frieaen — gdy puści sobie cugle.
Après tout, to zabawne — dodał Vitzthum — a dziś, doprawdy, tak mało co zabawném być umié.
Friesen pozostał, a król z drugim powiernikiem, żywo rozmawiając, oddalił się.
W przeciwnym końcu sali feldmarszałek, przebrany za abbate, znalazł się otoczony mnóstwem maseczek, które go uszczypliwemi żartami ścigały.
Jedna szczególniéj napadała go natrętnie, a téj Fleming nie umiał odgadnąć. Głos miała zmieniony, strój nie dawał dostrzedz postaci. Gdy inne się rozpierzchły, ona została jedna, ścigając go natarczywie.
Maseczka ta, jak wiele innych, miała ubiór damy włoskiéj, tycyanowskich piękności, włosy jasno-bronzowe, pożyczane, postać wyniosłą, ruchy nie piérwszéj młodości. Fleming, który znał wszystkie panie dworu tak dobrze, iż je odgadywał zdala, téj ani z postawy, ani z mowy domyśléć się nie umiał.
Goniąc za nim, przyparła go do niszy pod kominem, kędy zwyczajnie miłosne pary się schadzały na poufne szepty. Była teraz niezajęta. Fleming chciał się do niéj schronić, lecz uparta maska i tu nie dała mu pokoju: zaparła drogę.
— Signor abbate! w złym cóś jesteście humorze — wołała głosikiem piskliwym. — Jaka to szkoda że tu niéma pięknéj Schmettau, któraby cię jedném słówkiem mogła rozchmurzyć. Ale Schmettau ma tak zazdrosnego męża, że musiała