dwór, a my na lokajów. I będzie wtedy ład jak niepotrzeba lepszego.
Począł się śmiać złośliwie.
— Do tego idzie — kończył w głos, bezpieczny że go nikt nie słucha, oprócz swoich i nie rozumié. — Twój wojewoda i mój hrabia ludzie gładcy, ręce gotowi dać, aby się corychléj dokonała regeneracya rzeczypospolitéj. Sejmów i sejmików wcale nie będzie, bo to niepotrzebny kłopot, strata i niepokój; szlachcie gębatéj kagańce ponakładają, jak niedźwiedziom, aby nie burczeli i nie kąsali, a kto nie posłucha, to go do Kamieńca, albo nie to, na Koenigstein, gdzie Jabłonowski z Urbanowiczem kwatery zapijali. Głowa nam już o nic nie będzie bolała. Fleming za obu hetmanów wojskiem dowodzić będzie. Naszych żołnierzy co jest, to ich poszlą Wenetom, aby świata trochę zobaczyli i morza powąchali. Natomiast do nas przyprowadzą Niemców, aby nam bakałarzowali. Do tego idzie! do tego idzie!
— Nieprawda. — oburzył się Damianowicz — nieprawda!.
— A pocóżmy tu jeździmy? — rzekł piérwszy — jużci nie dla wypróbowania sanny.
— Acanu-bo się zdaje, że wszystko wiész, a nie wiész nic — rzekł Damianowicz głosem stłumionym, obejrzawszy się wkoło. — Myślisz asindziéj że Sapieha, albo pan wojewoda, co są dworowi oddani, już mu dadzą robić z nami co zechce i zarzną nas na ofiarę? Nieprawda! Ja ich znam. Idą do wielkiego ołtarza, aby z niego jaki ochłap pochwycić, ale gdy przyjdzie do ostatecznego terminu, ho ho! krew się w nich odezwie, sumienie ich ruszy! Jak Bóg miły!
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/109
Ta strona została skorygowana.