Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

pokrzepił, cudownie prawie zaczął się dźwigać. Chciano go karmić rosołkami i bułką, wedle przepisu doktora, gdy kucharz Polak, którego Przebendowska dla polskich gości trzymała, aby im barszcz gotował, ulitowawszy się nad chorym, potajemnie przyniósł mu dobrą misę zrazów z cébulą i zawiesistym sosem. Serwuś wygłodzony rzucił się na nie z nadzwyczajną chciwością i zmiótł je wszystkie. Jeszcze wąsów nie otarł, gdy Włoch doktór nadszedł na żywe jeszcze ślady i zapach zrazów, zobaczył co się stało, osłupiał, ręce załamał, chciał zaraz dawać lekarstwo; ale Serwuś go zapewniał, że mu nic nie będzie.
Jakoż nic a nic nie było. Chory następnego dnia, z wielkiem Włocha podziwieniem, uczuł się pokrzepionym i silniejszym. Tego dnia kucharz, dowiedziawszy się że za niewinne zrazy taka była wrzawa, lżejszą mu potrawę podsunął. Przyniósł bigos dobrze przysmażony, z kiełbasą. Serwuś zjadł z apetytem, poczém izbę wykadzono, aby Włoch się nie domyślał, co przez nią przeszło, i tegoż dnia zapragnął wstać Przebendowski. Ręka tylko była w bardzo złym stanie jeszcze i gojenie rany się opóźniało. Ale o nią, prawdę rzekłszy, nie frasował się Serwuś do zbytku, wiedząc że się sama powoli wygoi. Najprzykrzejszém mu było, że dla niéj w izbie zamknięty siedziéć musiał, a do wyjścia w buraczkowym żupanie rękaw rozcinać i uczynić go szérszym. Ciągnęło to koszta za sobą.
Tymczasem podskarbina dowiadywała się ciągle u doktora, kiedy do siebie będzie mogła powołać konwalescenta. Lekarz żwawéj rozmowy równie się obawiał, jak zrazów; kazał jeszcze czekać dni parę. Sam już Przebendowski,