utrzymać, inni siedzieli, dwóch czy trzech, mimo wrzawy, głowy na stole złożywszy, spało, a jeden okrutnie chrapał. Dla gwaru trudno było zrozumiéć rozprawiających; jeden zahukiwał drugiego. Mieszały się głosy; niektórzy podśpiéwywali, hukali, któryś dla rozrywki, rękę w kułak złożywszy, trąbił pogrzebowego.
Połubiński trzymał się jakoś ztyłu. Semacy, zawstydzony i srodze utrapiony tym widokiem nieprzystojnym, szedł, a raczéj wlókł się za podkomorzym, jak na ścięcie.
Pan Gintowt Dziubiński, któremu widać wielce o to szło, aby rozpoczętego dyskursu swojego, który spór stolnika z chorążycem przerwał, dokończyć, dobiwszy się do środka, stuknął w stół i prosił o głos. Uciszyło się nieco, odchrząknął i mówić począł:
— Otóż, na czémże stanąłem?
— Na Flemingu, tym psiawiarze! — wtrącił jeden.
— Za pozwoleniem — odezwał się podkomorzy, z respektem dla wielkiego męża, z respektem! Mówię to i powtarzam: źle i fałszywie wystawiamy go sobie. Nie przeczę że są pozory, ale jam wszystko poznał zblizka i zgruntu.
Zamilkli goście; ciągnął daléj podkomorzy:
— Ten to jest statysta głęboki, który mi oczy otworzył, że z nich grube łuski opadły. Nauczyłem się od niego, czém są naszych panów hetmanów, rzekomych wolności obrońców subtelne praktyki. Uwodzą nas szlachtę, jakoby bronili antiquam matrem, a im się chce nie czego innego, jako znowu przyjść do asygnacyj, do dysponowania hibernami i nękania nas wojskiem własném. To mi ten Fleming jasno, jak na dłoni,
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/12
Ta strona została skorygowana.