liszek nie było sposobu dojechać. Serwuś, wzdychając, myślał sobie, ze Domcia pewno za mąż wyjść musiała. „Więc poco ja tam jechać mam i serce sobie psować?“ mówił. W istocie biédna Domcia, na którą ojciec mocno nalegał, że spokojnie umrzéć nie będzie mógł, dopóki jéj za mężem nie zobaczy — choć się wypraszała mocno, zmuszoną była dla ojca oddać rękę temu szaławile Prządkowskiemu, który niby to się miał ustatkować. Chłopak przyczaił się tylko, a udawał pokornego, a zaraz po ożenieniu, wniósłszy się do domku na Zarzecze życie rozpoczął hulaszcze, do którego nawyknął. Wszczęły się zwady ze starym ojcem; gryzł się woźny i siadywał po całych dniach w kościele, nie chcąc na to patrzéć, co się działo w domu; obiegł potém ku zimie i na ręku córki Bogu ducha oddał.
Gdy następnego roku z Gierdzieliszek znowu Serwuś o Wilno zawadził, wahał się zajść na Zarzécze, bał się nawet pytać o woźnego, gdy w ulicy spotkał Domcię w żałobie, powracającą z kościoła. Była najnieszczęśliwszą z kobiét, bo mąż, po śmierci woźnego, którego się trochę obawiał, począł się z nią nielitościwie, grubiańsko obchodzić. Zobaczywszy Serwacego, Domcia się rozpłakała tak okrutnie, że się utulić długo nie mogła. Poczęła mu potém opowiadać dolę swoję, a gdy łzy na jego oczach postrzegła, oburzenie i zajęcie jéj losem, wybuchnęła biédaczka.
— A! panie, Serwacy! wstyd mi to mówić, i dziś już poczasie. Ja sobie zawsze o was myślałam, Pana Boga prosząc o to, żebyś się ty zemną ożenił. Pan Bóg znać tego nie chciał.
Rozpłakała się, oczy zakrywając. Serwuś, posłyszawszy to, chwycił ją za drżącą rękę.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/128
Ta strona została skorygowana.