Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

Król palcami bębnić zaczął po stole; chciał coś niby powiedziéć i wstrzymał się. Biskupowi tylko kilka słów szepnął na ucho.
— Żarłocznym kęsby jakiś, jak cerberowi, rzucić można — rzekł biskup. — Lecz to, na co on godzi, tego ustąpić dla salwowania nawet rzeczypospolitéj nie można.
Powiedział to cicho; lecz jakby się domyślano o co szło, z gromadki głosy się słyszéć dały:
— Żadnych ofiar Brandeburczykowi!
Przedmiot to był drażliwy do traktowania, nawet na tajemnéj naradzie. Król podniósł głowę.
— A więc — spytał — jakie zdanie wasze, co poczynać? jak się mamy kierować z tym sejmem?
— Cierpliwości! — zawołał biskup. — Czasu zażyć potrzeba, to jedyny lekarz na chorobę naszę. Im szlachecka owa agitacya większa, tém rychléj się przebierze i ochłodnie; W naturze jéj jest że nie trwa. Feldmarszałek téż tego jest zdania, że przeciw gorącości trzeba stawić chłód i wyczekiwanie. Fleming zna najlepiéj stan kraju i środki, jakich użyć można.
August z uśmiéchem kwaśnym dodał:
— A tymczasem oddać skrypt i odebrać komendę!
— Uchowaj Boże! — rzekł biskup.
— Oddać! oddać! — odezwało się głosów kilka.
— Nie oddawać! Oddać! — wołali razem ci, co byli za i przeciw.
— Fleming się jéj zrzec musi! — rzekł hetman Sieniawski.
— Wolicie abym ją oddał Baudyczowi, czy Mierowi? — spytał król szydersko.
— A już i Mier byłby znośniejszy od Fleminga — wrzucił popędliwie Pociéj. — Szanuję go, ale co prawda, to prawda.