Król potoczył wzrokiem po zgromadzeniu, mówić się mu zdając, że ufności niema w radach. Powstał nagle z krzesła.
— Zdaje mi się żeśmy to uradzili, co rady nie potrzebowało — rzekł kwaśno. — Niéma nic do zrobienia i rozejdziemy się z rękami próżnemi.
— Skrypt niech powrócony będzie, a sejm dojdzie, jak Pana Boga kocham! — rzekł jeden z senatorów, bijąc się w piersi.
— Nie — rzekł król stanowczo — nie i raz jeszcze nie! Skryptu nie zwróci Fleming, bo ja się na to nie godzę. Daliście go... trzymamy. Opiérać się będę do ostatka. Zostałbym bezbronnym na łasce panów, a jednego pięknego poranka mogłoby wam przyjść do głowy tak się mnie pozbyć, jak dziś pozbywacie się Fleminga.
Tchnął silnie i parsknął zarazem śmiéchem król, śmiéchem w którym było wszystko, prócz tego co do śmiéchu pobudza.
Powiódł raz jeszcze oczyma dumnie po zgromadzeniu, lekko uchylił głowę i pożegnał je.
Senatorowie pokornie i smutnie pochylać się téż zaczęli. Niektórzy ruszyli się zaraz, bo im było pilno uciec z téj rady, lub skutek jéj obwieścić swoim; inni, z ciekawości następstw, ociągali się.
August, powolnie opiérając się na lasce, szedł ku drzwiom gabinetu, za nim odprowadzając biskup i hetman koronny, jakby jeszcze mówić pragnął. Lecz król, gniewnie nań spojrzawszy, znak dał biskupowi i sam wyszedł z sali.
Wciągu tego antraktu, inni panowie powychodzili; zostali tylko biskup z hetmanem, który przybrał twarz inną po oddaleniu się świadków. Chciał się przed biskupem tłumaczyć i zbliżył się ku niemu z półuśmiéchem.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/149
Ta strona została skorygowana.