— Księże biskupie — rzekł — weźcież wy stronę naszę! Niepodobieństwo ukołysać umysły!
— Panie hetmanie — odparł z kapłańską śmiałością biskup — a któż je rozkołysał i kto je utrzymuje w tym stanie, jeśli nie wy? Czyż nie wiémy że pani hetmanowa na sejmiki szle, aby wszędzie domagano się skryptu od Fleminga? My z królem salwowaliśmy was obu w Lublinie i Warszawie, wyprosiliśmy amnestyą i zato piękna wdzięczność!
— Jako żywo, fałsz byśmy podżegali — ofuknął się hetman — tego mi nikt nie dowiedzie. Sami jesteśmy ściśnięci; nam i życiu naszemu grozi niebezpieczeństwo!
Głową potrząsał biskup, nie dowierzając.
— Darujesz mi, panie hetmanie — odezwał się. — Król i Fleming mają słuszność: albo skryptu nie potrzeba było dawać, lub go dziś nie odbiérać. Znamy my szlachtę, mamy swoich co ją penetrują. Szlachta, panie hetmanie, to ciasto, a wy drożdżami.
Uśmiéchać się począł z porównania. Sieniawski się zasępiał.
— Ja w pokątne roboty żadne nie mieszam się — odrzekł, w piersi się uderzając.
— Nie kijem, to go pałką — odparł porywczo biskup. — Więc pani hetmanowa!
— Wasza ekscelencya — rzekł zimno hetman — słuchasz plotek.
— Tętnią po całym kraju, nie słuchać trudno, chybaby uszy zatknąć — odezwał się biskup.
Stali tak czas jakiś przeciwnicy, mierząc się ukradkiem oczyma. Hetman czuł że nie przemoże biskupa, którego charakter energiczny, szorstki, przebiegły, dobitnie się malował w oczach biegających żywo i ustach zaciśniętych.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/150
Ta strona została skorygowana.