Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

— Nie zdałem przecie buławy na jéjmość — odezwał się hetman.
— Bezmała — potwierdził biskup. — Król wié o wszystkiém.
— A ja o niczém! — przerwał Sieniawski z dumą.
— I to właśnie nieszczęście, że wy o niczém nie wiécie — sarknął biskup.
Coraz mocniéj sapiąc, czapkę mnąc w ręku, to poprawiając szabli, stary hetman do wyjścia się zabiérał.
Tandem — powtórzył, wedle obyczaju swego cichym głosem, w którym smutek się przebijał — tandem to u nas biéda, to choroba, to wrzód, żeśmy z sobą niezgodni. Idą jedni ad sinistram, ad dextram drudzy. Król i Fleming, mając w was podpory, twardo stoją, inaczéjby ulegli.
Szaniawski rzucił głową, lekceważąco.
— Tak jest — potwierdził — trzymam i trzymać będę z królewskim majestatem, dlatego że raz w kraju ład zaprowadzić potrzeba.
— Z absolutum dominium?
— Lepszém zaprawdę niż chaos — począł biskup, przechadzając się po salce i coraz mocniéj rozgrzéwając — lepszém niż absoluta anarchia!
— Z którą my od początku téj rzeczypospolitéj żyjemy — rzekł hetman. — Jeżeli chorobą ona jest, toć nie bardzo widać niebezpieczną.
— Do czasu konwulsye, ale wkońcu zadławi śmierć!
— Trucizną chorego nie uratujecie!
— Na truciznę waszę antidotum silne być musi — dodał biskup — tak mocne, jak ona.
Rozeszli się i stali po obu końcach sali. Hetman za klamkę trzymał, lecz jeszcze wrócił do biskupa.