tara; w głębi stała wysiedziana kanapa; kilka krzeseł, niegdyś lakierowanych i złoconych, rozrzuconych było po kątach, ale sprzęt cały zaniedbany, zszarzany, miał barwę starą i smutną.
Odżywiały tylko mieszkanie na stole, na kanapie, po kresłach porozkładane przybory, zdające się odznaczać kwaterę wojskowego, który się do paradnego wystąpienia sposobił; mundur suto galonowany, kamizelka szyta bogato, kapelusik wytworny z pióropuszem, wszystko, aż do rękawiczek, czekało na pana.
Ale pana w pokoju nie było. Drzwi do drugiego stały otworem. Gdy Rutowski wbiegł, zapewne go po chodzie poznano, lub spodziéwano się w téj godzinie, bo w téjże chwili ukazała się w progu, z krzykiem wesołym i uśmiéchem na ustach, postać, o któréj na piérwszy rzut oka trudno było powiedziéć czém była, dzieckiem, mężczyzną czy kobiétą.
Śliczne to zjawisko, którego twarzyczka uderzająco króla przypominała, króla gdy był młodym, z dodatkiem niewieściego wdzięku, króla wesołego i spragnionego życia, ubrane było po męzku, ale na białéj koszulce, dosyć niedbale zarzuconéj na ślicznych kształtów ramionach, nie miało odzieży, i tak napół odziane jeszcze się wdzięczniéj przedstawiało. Trudno odmalować śmiałość, żwawość, butę dziecinną pięknego stworzenia, z rozpuszczonemi włosami w nieładzie spływającemi na ramiona, z napół obnażonemi rączkami utoczonemi, z piersią odskakującą pod koszulką, w opiętém ubraniu na nóżkach, w pończochach i trzewikach niedbale włożonych. Śmiały się oczy jéj, usta, drgały wszystkie fibry. Zobaczywszy Rutowskiego, piękne dziéwczę z okrzykiem rzuciło się ku niemu i padło mu na
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/156
Ta strona została skorygowana.