Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

Śmiać się zaczęli i szeptali; Anusia rzucała się niespokojnie.
— Wszystko gotowe? — pytał Rutowski.
— Nie braknie ani szpilki — odparła Anusia.
— Fe! masz być żołnierzem jutro, a mówisz o szpilkach, jak dziewczyna. Trzeba było powiedziéć: ani sprzążki.
Śmiéch i uściski przerwały rozmowę. Rutowski nakazał milczenie.
— Słuchaj — rzekł — jeżeli chcesz, aby ci się udało, powinnaś być śmiałą, zuchwałą, napastliwą. Inaczéj króla nie pochwycisz. Zapomnij żeś Anusią, a bądź huzarem, gwardyakiem, żołnierzem i... bravo! Zobaczysz, uda się doskonale.
— A! drżę! — krzyknęła Anusia — jakbym życie stawiła na kartę!
— Daję ci słowo, że twoją będzie wygrana — przerwał pułkownik — jeżeli posłuchasz mojéj rady. Król znudzony potrzebuje rozrywki, nowości; oszaleje gdy cię zobaczy. Tylko, moja Anusiu, precz ze skromnością kobiécą i z manierami niewieściemi; król się ich dosyć napatrzył. Żadnéj minoderyi, ale cóś szalonego, drapieżnego.
— O! o! rozumiem! — odezwała się Anusia — i choć się strasznie boję, ze strachu będę rozpaczliwie śmiałą.
Poczęła bić w rączki, które choć ładne i kształtne, zbyt malusie nie były; siłę w nich ojcowską znać było.
— O! jakbym chciała przespać już tę noc do jutra, doczekać téj parady! Suknie leżą jak ulane, wszyscy się mną zachwycają. Sama widzę, że w tym mundurze mi ładnie; a konia! o, konia zażyję tak... choćbym zginąć miała, zobaczysz!