Przybrała minkę żołniérską, wzięła się pod bok i chwyciwszy kapelusik ze stołu, włożyła go junacko na główkę. Ślicznie jéj było.
— Słuchaj — począł Rutowski, przyciągając ją ku sobie. — Nie wątpię na chwilę, że jutro conajmniéj spać się położysz hrabiną i wielką panią, ale, Anusiu, ręka, słowo!
Podali sobie ręce.
— Słowo najświętsze! — odezwała się Anusia. — Co chcesz! wszystko co chcesz!
— Będziesz mnie słuchała! — kończył Rutowski. — Król ulegnie twemu wpływowi, rozkocha się tak czy owak w tobie, bo nie można ci się oprzéć, ty trzpiocie niegodziwy. Na dworze są partye, są różni ludzie, przyjaciele, wrogi, intrygi. Nie zrobisz kroku bezemnie, ja cię poprowadzę!
— Zgoda! co chcesz! — dość obojętnie, o czém inném myśląc, odpowiedziała Anusia. — Będę nienawidziéć kogo każesz i kochać serdecznie kogo pozwolisz.
Rutowski palcem pogroził.
— Kochać niepotrzeba bardzo — rzekł — ale nienawidziéć... koniecznie. Wcześnie sobie zapisz imię Fleminga.
Anusia zdumiona trochę się cofnęła.
— Feldmarszałka? — spytała.
— Innego my nie mamy dotąd i dosyć nam na jednym — ciągnął daléj Rutowski. — Fleming jest moim, Marysia i nas wszystkich nieprzyjacielem. Z twoją pomocą obalić go musiémy.
— O! dajże pokój! co ja w tém pomódz potrafię? — śmiało się dziéwczę.
— Słuchaj mnie tylko, a będziesz u króla dészcz sprowadzać i pogodę, la pluie et le beau temps — odezwał się z francuzka Rutowski. — Ja
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/159
Ta strona została skorygowana.