Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

podkomorzego. Kto mu uwłacza, ten kiep! Mówię to i dowiodę ore et gladio.
Szlachcic, niejaki Minkiewicz, co się był wyrwał rozespany ze swojém veto przeciw Przebendowskiemu, wytoczył się od ściany ku środkowi izby. Trochę się jakoś uciszyło.
— Podkomorzy, dobrodzieju, łaskawco mój — zawołał. — Deprekacyi żądasz? Ja cię kocham, jak oczy moje, jak wnętrzności własne, riscera! Jam za ciebie, ty wodzu i głowo nasza, życie gotów dać. Jeżelim tobie uchybił, deprekuję, ale co się tyczy Przebendowskich, nigdy!
— Pan podskarbi Przebendowski, którego asindziéj instygujesz — odezwał się Paweł, występując — nic nie ma wspólnego z panem Serwacym, gościem naszym. Kowal zawinił, a ślusarza wieszać chcecie! Ja trzymam z przyjacielem moim, panem Serwacym Przebendowskim, i ze czcigodnym gospodarzem naszym, i głośno deklaruję: kto inaczéj sądzi, ten kiep!
Minkiewicz, który już jednego trochę przyschłego guza na łbie miał, plunąwszy w garść, szabli dobył, zawrócił się do Pawła i krzyknął:
— Sameś taki!
Już na niego sunął, gdy Przebendowski, blady z gniewu, żując jakąś żujkę straszną, wpadł pomiędzy nich.
— Ja jestem tym Przebendowskim, którego waść honoruś tknął — zawołał — a kto czci domu i rodu mojego uwłacza, ten krwią obrazę zmyć musi. Ale tu, czasu godów, ani miejsce, ani pora. Służę waszmości po trzeźwemu jako chcesz, pieszo, konno, na pistolety, na szable, i nie do piérwszéj krwi, ale bodaj do kropelki ostatniéj! Ale nie tu — ano jak na szlachtę przystało, wyspowiadawszy się i komunią świętą przyjąwszy,