kła. Nie mogę przecież zapomniéć, żem twoją matką. Wszystko to smutne, smutne... a co gorzéj — straszne!
— Cóż w tém tak okropnego? — rozśmiał się Rutowski. — Król ją przyznał za córkę, a ja wprzód jeszcze za siostrę; ale to nie przeszkadza, że i stary król i ja młody głowyśmy dla tego trzpiota potracili, który zabiéra się nas wodzić za nos, jak należy. Ale, chère maman, choć to niby córka, niby jakaś tam siostra, dla nas jest zupełnie obcą, nową istotą. Zjawiła się tak w porę, że nie możemy się nią nacieszyć. Króla nie poznajemy. Wszyscy się godzą na to, że od czasów Cosel, de triste memoire, nigdy nikim papa nie był tak zajęty. Myśli tylko o tym swoim ślicznym grenadyerze, stroi go, obdarowuje, a i mnie się téż przytém cóś dostało.
Ręka blada matki leżała zwieszona; chwycił ją i pocałował Rutowski.
— Niech się mama nie gniéwa — dodał. — Co ją ma ten Fleming obchodzić? Orzelska nam pomoże do obalenia go.
Spieglowa pochwyciła go za rękę.
— Guciu! — zawołała — właśnie o tém chciałam mówić z tobą. Masz-że być narzędziem intryg Vitzthumów i Watzdorfu?
— Wcale — nie — odparł Rutowski — Fleming nietylko im, ale nam wszystkim jest na zawadzie. Czas jego przeszedł, powinien ustąpić. Panowanie jego skończyć się musi.
Nadchodząca Przebendowska przerwała tę rozmowę. Nie mogła się wstrzymać, aby nie zapytała o nową hrabinę, o któréj mówili wszyscy, a Rutowski, zaczepiony, odezwał się z zapałem wielkim:
— Orzelska jest istnym cudem! Zawszem
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/165
Ta strona została skorygowana.