rzy. Ludwik XIV ze swą wspaniałością teatralną odbijał się w tym panu, którego naśladowane bohatérstwo śmiésznymby czyniło, gdyby nie trwoga i poszanowanie, jakie majestat wrażał.
Śmiano się z tych zachcianek króla na dworze brandeburskim, a niemniéj z świetności jaką się otaczał, gasząc wszystkich w Niemczech panujących, i zazdroszczono mu pocichu.
Serwacy, jak odurzony postawszy długo dosyć, przypatrując się paradzie, pociągnął do domu, jakby się wstydził swéj ciekawości. Wiedziano że wyszedł na plac i zaledwie powrócił, zawołano go do podskarbiny.
— Wracasz acan z parady? — spytała pani.
— A tak jest, tak — przebąknął żując, Przebendowski. — Wszyscy szli.
— Widziałeś pewnie sławną amazonkę?
— A, stała... ja nie wiem... mówili że panna, z panem pułkownikiem Rutowskun przy królu.
— Jakże wygląda to stworzenie? — dodała podskarbina.
Serwuś zająknął się i nie wiedział co powiedziéć; ramionami ruszał, język kąsał.
— Mówią że do króla podobna — bąknął.
Napróżno chciała cóś z niego dobyć podskarbina, okazał się zupełnie niezdolnym do zdania sprawy nawet z własnego wrażenia. Domyśliła się tylko łatwo, iż przepełniony był jakąś zgrozą i niesmakiem.
Wieczorem przybył biskup kujawski, który, jako dworak i polityk, o rzeczy, dla duchownego ze wszechmiar drażliwéj, unikał wspomnienia. Stękał tylko na opór jaki stawiano Flemingowi, na zatwardziałość panów hetmanów. Zostawszy znim samnasam, pani Przebendowska wprowa-
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/168
Ta strona została skorygowana.