dziła śmieléj rozmowę na Orzelską. Biskup odetchnął i wykręcił się sianem.
— A tak, tak, słyszałem cóś... nie wiem.
Ręce rozpostarł, westchnął, oczy podniósł dogóry i zagaił rozmowę o czém inném. Ale podskarbina była zbyt podrażniona, aby się zbyć dała lekko; ponowiła więc zapytanie, jak biskup, jako osoba duchowna, zapatruje się na to.
— Moja mościa dobrodziéjko — odparł Szaniawski — to do mnie nie należy. Sprawa to księdza Dussika, tak, ks. Dussika (spowiednika królewskiego).
Zapytany czy widział hrabinę, biskup z niesmakiem a żywo bardzo zaparł się tego. Widoczném było iż mówić nie chciał. Zwrócił tylko uwagę pani Przebendowskiéj, iż nad interesami feldmarszałka pilnie czuwać było potrzeba.
Tak biernie zachowywało się całe duchowieństwo, gdy szło o prywatne życie króla, do którego nikt mieszać się nie śmiał, ani chciał. Wiedziano dobrze iż protestantem być przestawszy dla korony, August ani katolikiem nie był, ani nawet chrześcianinem.
Sejm się agitował jeszcze, ale przewidziéć było łatwo, iż do końca nie dojdzie i zerwany będzie, jak poprzedzające. Burzliwiéj daleko, niż na sali w zamku, było po gospodach w Warszawie, w pałacach panów senatorów, po dworkach, w których się szlachta mieściła.
Hetmanowie obaj umywali ręce, składając wszystko na szlachtę, a śmielsze od nich pani Sieniawska i Pociejowa jawnie się krzątały, aby