Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Idźmyż ad fontem i trutynujmy — mówił Korbutowicz — rozważmy pilno czyny tego oto Fleminga, którego pewni ludzie chcą nam sprzedać za zbawcę i dobrodzieja. Znamy wiarołomcę tego ze staréj daty, nie jest dla nas homo novus. Czasu elekcyi nieszczęśliwie nam panującego króla jegomości z Przebendowskim, kasztelanem naówczas elblądzkim, on promował pryncypalnie saskie sprawy i jemu, a hetmanowi Jabłonowskiemu, August winien koronę, zaco Jabłonowskiemu, jak należało, zawdzięczył. Hę?
Wszyscy się rozśmieli, bo i Korbutowicz się téż zaśmiał.
— Trzeba było królowi wojsko saskie w Polsce zatrzymać, bo mu to radził Fleming, więc jego głowa preteksty rodziła: primo od Turków niebezpieczeństwo, na co się łatwo ludzie wzięli, potém poszło o dobra Radziwiłłowskie, tandem o port w Połądze, z którego nic nie miało być, daléj już o Inflanty — ano nie antycypujmy.
Chrząknął mocno Korbutowicz i połowa szlachty, nawykła iść za nim, korzystając z pozwolenia, chrząknęła mocno. Ucichło.
— Po traktacie karłowickim — mówił daléj — po sejmie pacyfikacyjnym piérwszym, przyszła krwawa sprawa Sapiehów z Ogińskimi, gratka dla Sasów, co ją i podżegali może, bo im Sapiehowie solą w oku byli. Posłano Fleminga godzić, czego jak dopełnił, światu wiadomo. Szedł potém pod Rygę, aby piéniędzy dostać. Nastąpiła inwazya szwedzka i razem owa Farsalia olkienicka. Napłynęli do nas Szwedzi, nalazło Sasów, nietyle aby się bić z nimi, jak by z nas krew wysysać. Pomijam wszystkim nota eventa. Czasu szwedzkiéj prepotencyi znika nam z oczów,