corde magno czynić trzeba, nie głowę zalawszy i zdala się odgrażając, a gdy sprawa na stół, innych popychając naprzód, by nie wystąpić samemu! Dixi! — zamknął Serwacy i ogromny zamach zrobił ręką.
Gdy wszyscy osłupieni stali, nie wiedząc co począć, czy się gniéwać, czy aplaudować, Przebendowski, czapkę nałożywszy na głowę, pomalutku wyszedł z izby, przez podwórze krokiem poważnym się przesunął i sam jeden znalazł się w ulicy.
Już był za parkanem, gdy gwar, zrazu cichy, potém coraz głośniejszy za sobą usłyszał, wołanie, krzyki. To go nie powstrzymało i z dusza jakąś osmutniałą poszedł do domu.
Gdy go świéże objęło powietrze, a został sam ze sobą i uspokoił się nieco, na pół drogi ku pałacowi rozmyślił się dopiéro, że znowu niedorzeczność popełnił, uniósł się niepotrzebnie i szlachcie naraził, nieprzyjaciół sobie przyczyniwszy. Stało się wszakże: odwołać tego co rzekł ani chciał, ani mógł. Machnął ręką i pocichu wdrapawszy się na schodki do swéj izdebki, napił się wody zimnéj, wracając do rozłożonéj na stole książki.
Wypadek ten, sam z siebie drobny i małoznaczący, większe daleko miał skutki, niżby się był kto mógł spodziéwać. Owa imprekacya pana Serwacego, zamiast oburzenia i gniewów, wywołała zapał nadzwyczajny i gorliwość. Wielu po wyjściu jego wołać zaczęło:
— Prawdę mówił!
Zwada ustała i co było deputatów sejmowych u Gintowta, chwyciło za czapki, śpiesząc do izby, a poszło z mocném postanowieniem zerwania sejmu, jeżeliby skryptu Fleming nie zwrócił.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/180
Ta strona została skorygowana.