z gorącością wielką. Serwacy, wygadawszy się na wstępie, milczéć wolał. Paweł, ośmielony, puszczał wodze językowi. Serwacy go nie spytał nawet o wytłumaczenie, jakim sposobem podkomorzy za Flemingiem zpoczątku się ogłosił. Rzecz już była jakby ubita, a gospodarz, zupełnie zmieniwszy teraz opinią, po wystąpieniu Przebendowskiego, w jego myśl się odzywał. Stało się to i tak nagle i tak łatwo, że Serwacy pojąć tego nie mógł i gryzł się tém, widząc jak ci, co za przewódzców byli miani, sami nie wiedzieli dokąd iść i za kim.
Pan Gintowt-Dziubiński, usiłując skutek piérwszéj swéj ekspektoracyi zatrzéć, lubując się przytém w wymowie własnéj, głos zabiérał i perorował. Szlachta téż mu stale potakiwała. We wszystkiém tém jednak ciągu ani ładu nie było za trzy grosze.
— Vana sine viribus ira! — mówił, próżny kielich podnosząc do góry, Gintowt. — Myśmy dotąd słabi, a możnowładzców prepotencya rzeczpospolitą do zguby prowadzi. Jawna to i oczywista. Od początku tego nieszczęśliwego panowania cierpimy, walczymy, drą nas ze skóry, mało już do kija i torby nie przywiedli Sasi, a co się dźwigniemy nieco armati i o prawa nasze upominać zaczniemy: redde mihi legiones, wnet pacyfikują, rozbrajają, aby znowu na karki nam siedli. Tak, tak, panowie senatorowie przekupieni wszyscy do nogi, a który z nich przy prawach rzekomo stoi, to dlatego tylko, aby nas łatwowiernych pochwycił i prowadził kędy chce, a potém sprzedał na targowisku, jak barany.
— Święte słowa podkomorzego — podchwycił ogromny drab, a był-to sławny rotmistrz związkowy Blacha, z wąsem po pas, kuso odziany,
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/19
Ta strona została skorygowana.